Dorota Gudaniec jest nazywana matką medycznej marihuany w Polsce. Sama nie lubi tego określenia, ale jej wkład w legalizację tego lekarstwa w naszym kraju jest nieoceniony.

Matka pierwszego polskiego pacjenta konopi indyjskich chorego na padaczkę lekooporną i Zespół Downa. Kiedy roślina była jeszcze niedostępna w aptekach, nielegalnie sprowadziła susz z Holandii i podawała dziecku w śpiączce. Niesamowita historia Doroty Gudaniec. 

Podoba Ci się to, co robię?

Wesprzyj Otwieramy Oczy!

Otwieramy Oczy to projekt stricte aktywistyczny. Żadna z platform, na której jestem nie pozwala mi zarabiać. Nie to zresztą jest moim priorytetem. Jest nim pomoc chorym, pokazywanie innowacyjnej drogi biznesowej ludziom, czy otwieranie oczu sceptykom. Często wyjeżdżam w celach aktywistycznych, realizuję projekty i wkładam w to wszystko mnóstwo czasu. Środki finansowe są mi potrzebne, żebym mógł po prostu dalej działać lub robić to jeszcze mocniej. Jeśli podoba Ci się to, co robię i korzystasz regularnie z moich materiałów, będę niesamowicie wdzięczny za pomoc w rozwoju Otwieramy Oczy, co jest jednoznaczne ze wzrostem świadomości społecznej.

 

Podcast do czytania

Mateusz: Cześć. Witam Cię Doroto.

Dorota: Cześć. Witam serdecznie.

– Chciałem dzisiaj omówić twoją historię, może ogólnie historię legalizacji medycznych konopi indyjskich w Polsce. Jak część słuchaczy pewnie nie wie, twój syn cierpi na padaczkę lekooporną i wdrożenie terapii medyczną marihuaną bardzo mu pomogło. Jak długo trwało w ogóle leczenie farmakologiczne zanim zostały wdrożone konopie?

– Słusznie zauważyłeś, że konopie pomogły mojemu synowi. Natomiast zanim do tego doszło Maks był leczony pięć i pół roku. Maks się urodził w 2009 roku, w lipcu, jako chłopiec z zespołem Downa. Kilka miesięcy później pojawiły się pierwsze symptomy padaczki, która bardzo szybko okazała się padaczką wyjątkowo zjadliwą, w wyjątkowo ciężkiej formie i przebiegu. Bardzo szybko została postawiona diagnoza lekooporności. Maks z tą lekoopornością funkcjonował 5 lat. 5 lat leczenia, które nie przynosiło praktycznie żadnego pozytywnego efektu, może z wyjątkiem tego, że żył. To była jakby podstawowa wartość tej terapii, bo nie wiadomo jakby było, gdyby w ogóle nie był leczony. Natomiast z każdego innego punktu widzenia, walka była cały czas na przegranej pozycji. Napady były w ilościach do kilkuset każdego dnia i były bardzo wycieńczające. A koktajle lekowe, które Maks dostawał na przestrzeni lat, nie przynosiły żadnego efektu terapeutycznego, bo napady nie ustępowały, a jednocześnie pogrążały Maksa i cofały go w rozwoju. Koktajli lekowych mieliśmy bardzo dużo, Maks dostał w swoim życiu 23 leki farmakologiczne, w przeróżnych konfiguracjach. Zdarzało się nawet 5 leków równolegle. Tak się toczyła ta historia do momentu, aż trafiliśmy na doktora Marka Bachańskiego, który wdrożył u nas leczenie dietą ketogeniczną. Ta dieta pierwszy raz dała efekt pozytywny, czyli zredukowały się napady o blisko 80%, co było cudem. Z kilkuset napadów weszliśmy w fazę kilkudziesięciu napadów dziennie. U nas to była dużo różnica. Cała magia tej diety trwała blisko 8 miesięcy, a później czar prysł. Maks się, w takim języku medycznym, zawalił. Wpadł w stan padaczkowy, którego nie udało się opanować żadnymi środkami farmakologicznymi, już w szpitalnych warunkach. Wtedy został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Od początku tej śpiączki rozpoczęła się historia konopi. Dlatego, że od pierwszych dni było wiadomo, że jego stan będzie bardzo ciężki, że będzie się pogłębiał. W pierwszych dniach przyplątała się sepsa, potem dochodziły kolejne „atrakcje”. Mówię to oczywiście w cudzysłowie, bo tam nie było nic atrakcyjnego, to była walka o życie, o każdy dzień. Maks w tym czasie miał sepsę, zakrzepicę, zapalenie osierdzia. Okazało się, że miał zapalenie wyrostka. Cały szereg komplikacji.

– No tak, bo skoro ta farmakologia nie pomagała, to jeszcze bardziej wyniszczała już i tak osłabiony organizm.

– Zdecydowanie tak. Jak patrzę na to z perspektywy lat, to wiem, że padaczka go uszkodziła w takim samym stopniu jak leki, a może nawet leki w większym stopniu. Znam pacjentów, dzieci i osoby dorosłe, które nie dostawały takiej ilości leków i ich życie wyglądało zupełnie inaczej, dużo lepiej. Wtedy na OIOMie, kiedy sytuacja wydawało się już beznadziejna, ja się dowiedziałam o konopiach i chwyciłam się tej myśli jak tonący brzytwy. To był taki moment, w którym lekarze mówili każdego dnia, że już nie ma szans, że nie możemy już nic zrobić, że nie ma narzędzi terapeutycznych z wyjątkiem podtrzymywania go przy życiu. Po to, żeby jego organizm sam był zdolny do takiego odbicia. Ale to odbicie nie następowało, a życie było podtrzymywanie aparaturą. W tych okolicznościach każda informacja była na wagę złota. Gdybym w tamtym okresie dowiedziała się, że medyczne zastosowanie ma łajno wielbłąda, to bym to zastosowała. Natomiast dostałam informację, że może zadziałać marihuana. Postanowiłam, że muszę wykorzystać tę szansę, bo jeżeli tego nie zrobię, to nigdy sobie nie wybaczę, że nie skorzystałam z żadnej alternatywy. Tym bardziej, że ona brzmiała bardzo wiarygodnie, bardziej niż potencjalna terapia łajnem wielbłąda.

SŁUCHAJ LUB CZYTAJ TEŻ: #20 Jak wykorzystać potencjał konopi? – Samia Al-Hameri

– Jasne, jeszcze chciałbym zapytać – bo powiedziałaś, że Maks był podtrzymywany przy życiu aparaturą – jak długo trwała ta śpiączka zanim zastosowane były pierwsze konopie?

– To trochę inaczej wyglądało. Maksa śpiączka trwała równo 4 tygodnie. Natomiast konopie zostały wprowadzone w trakcie śpiączki. Tyle, że zostały wprowadzone w sposób tajny, nikt o tym nie wiedział. Maks trafił na oddział intensywnej terapii i został wprowadzony w śpiączkę dokładnie 22 lipca 2014 roku, natomiast pierwsza dawka konopi wjechała w jego organizm, w nielegalny, tajny sposób, pod postacią naparu z herbaty, 13 sierpnia. To był już taki okres schyłkowy, kiedy było już naprawdę bardzo źle, dostał już 13 antybiotyk. Ja już słyszałam codziennie, co 2 godziny, że Maks może umrzeć. Dzięki konopiom się odbił i przeżył.

– Wróćmy, więc do momentu kiedy dowiadujesz się o medycznych konopiach i decydujesz się na użycie ich.

– To też nie było takie proste. Zobaczyłam światełko w tunelu. Bardzo mi pomógł wtedy internet i moja otwartość. Ja jestem osobą, która nie jest ekstrawertykiem, ale zawsze współpracowałam w społeczeństwie oraz w różnych społecznościach i dla mnie internet jest takim miejscem, gdzie się odzywam, ujawniam, dzielę się swoimi przemyśleniami. Tak było też wtedy. Cały czas relacjonowałam moje przeżycia, moje zmagania o Maksa i dzięki internetowi udało się uzbierać blisko 30 litrów krwi, kiedy Maksowi była potrzebna transfuzja. Tak samo bardzo realna i żywa odpowiedź była na mój apel o konopie. Ja wtedy nic nie wiedziałam o konopiach. Dostałam pierwszy link do informacji, że w Ameryce dziewczynka chora na padaczkę była leczona konopiami. Pomyślałam, że skoro dziewczynka w Ameryce, to czemu nie chłopiec w Polsce. Niestety bardzo szybko zostałam sprowadzona do parteru, że to w ogóle nie wchodzi w rachubę, że nie ma takiej możliwości. To mi uświadomili lekarze. Pierwsze moje kroki to było wyszukiwanie po różnych, polskich stronach jakichś organizacji czy ludzi, którzy są w stanie mi pomóc. Tak trafiłam na Wolne Konopie. Zadzwoniłam na telefon podany na ich stronie. Odezwał się jakiś facet. Później okazało się, że był to Andrzej Dołecki, który jak usłyszał tę historię to powiedział, że mi pomoże, po czym zamilknął. Nie było więcej żadnego kontaktu. Więc taki był mój pierwszy kontakt z organizacją Wolne Konopie. W każdym razie kiedy wiedziałam już, że coś takiego istnieje poszłam do lekarzy i powiedziałam, żeby ratowali mojego syna. Wtedy usłyszałam, że nie ma takiej opcji, że to jest nielegalne w Polsce, że muszę się pogodzić z tym, że dzieci umierają, że jestem na tyle młoda, że jeszcze sobie urodzę. Takie teksty słyszałam od lekarzy. Na moje pytanie co bym musiała zrobić, żeby oni zmienili zdanie, usłyszałam, że musiałabym dostać zgodę z Ministerstwa Zdrowia. Tę zgodę dostałam. Wykonałam kilkadziesiąt telefonów do lekarzy, którzy mi odmówili wypisania recepty i wniosku do ministerstwa. W końcu doktor Marek Bachański powiedział: Okej, zrobimy to. To jest taki lekarz od specjalnych zadań. Miał swoje historie z prawem, które były pokłosiem decyzji o tym, żeby uratować Maksa. Marek Bachański wypisał receptę, wypisał odpowiednie wnioski, które trafiły na biurko pani doktor, która była konsultantem krajowym w dziedzinie neurologii dziecięcej. Na szczęście to była lekarka z Wrocławia, bardzo nam przychylna w ogólnym, szerokim kontekście. Ona podpisała ten wniosek, mój mąż wyszarpał podpis w Ministerstwie Zdrowia, grożąc tam, że się przykuje do kaloryfera jeśli mu tego nie podpiszą, że nie wyjdzie stamtąd. Bardzo szybko to się potoczyło. Okazało się, że mamy wszystkie papiery. Inny internauta, zupełnie obcy człowiek, pomógł nam sprowadzić ten lek do Polski, na receptę wystawioną przed doktora. Holenderska apteka kontaktowała się z dr Bachańskim, czy on jest rzeczywiście lekarzem i czy on to rzeczywiście autoryzuje. Jak w filmie to się wszystko działo. W każdym razie 13 sierpnia, o godzinie 5:00 rano, mój mąż na autostradzie odebrał transport marihuany i nie miał kompletnie pojęcia, że jest przestępcą w tamtym momencie. Potem ja dostałam tę marihuanę, nie wiedząc o tym nic, co mam z tym zrobić, jak ja mam to podać. Wizyty na OIOMie były od 10:00 rano, ja marihuanę miałam w domu chwilę po 5:00 rano i zastanawiałam się między wyjściem z domu, a przyjazdem do szpitala, co mam z tym zrobić. No więc wymyśliłam, że skoro babcia parzyła mi rumianek, mięte i tak dalej, to ja naparzę konopi. Zrobiłam herbatę z konopi, naciągnęłam ją do kilku strzykawek, zapakowałam do torebki i pojechałam do mojego syna. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział co ja planuję. A nie, przepraszam, skłamałam. Ja te konopie dostałam dzień wcześniej i pojechałam z nimi do szpitala, pokazałam lekarzom. Niestety zostałam szybko stamtąd wyrzucona. Po powrocie do domu głowiłam się, co mam z tym zrobić i wymyśliłam tę herbatkę. Następnego dnia, czyli 13 sierpnia jechałam z tymi strzykawkami do szpitala. To był bardzo ciężki dla mnie dzień, bo ważyły się losy życia, śmierci, prokuratury. Wszystkie wizje świata wtedy miałam, bo gdyby Maksowi coś się stało, to bym poszła siedzieć. Ja też nikomu nie mówiłam o tym co zamierzam zrobić, wzięłam tą odpowiedzialność absolutnie na siebie. Nie przyznałam się nawet Markowi, mojemu mężowi do tego, że mam taki plan. Po prostu postanowiłam to zrobić. Kiedy się nadarzyła okazja, bo siedziałam przy łóżku Maksa tylko w określonych godzinach. Na OIOMie niestety rodzice nie mogą przebyć z dziećmi cały czas. Jak nikt nie widział to mu przez sondę wstrzyknęłam tę herbatę z konopi, i czekałam co się wydarzy. Mogło się przewalić w każdą stronę. ja wtedy nie miałam absolutnie żadnej wiedzy na temat konopi. Nie wiedziałam w ogóle, czego się spodziewać. Wiedziałam tylko, że jest to ostatnia deska ratunku, bo w końcu lekarze spełnią tą realną sytuacje, to co przepowiadali cały czas, że to może być koniec. Maks był wtedy w bardzo kiepskim stanie. Naprawdę to szło w złym kierunku, nie odpowiadał na leczenie. Przyplątało się bardzo dużo takich dodatkowych historii. Na szczęście zaczęło dziać się dobrze. Maks zaczął się pomalutku stabilizować. Na początku ten moment stabilizacji polegał na tym, że wszystkie te monitory, pod które on był podłączony zaczęły piszczeć, bo były ustawione na bardzo niskie progi. On już był w tak kiepskim stanie, że lekkie obniżenie parametrów powodowało już alarm. Więc, jeżeli te monitory były wyregulowane na taką bardzo czułą nutę, że tak się wyrażę, to jak się zaczęło w drugą stronę dziać, to też zaczynały piszczeć. Pierwszy moment to była groza, bo tam wszystko grało i piszczało. Później był taki moment, w którym przez tę sondę żołądkową robi się tak zwane odciągnięcia. Maks nie był karmiony żadnym pożywieniem, tylko dożylnie, a ta sonda służyła do tego, żeby przepłukiwać żołądek. Co jakiś czas pielęgniarki przychodziły i wstrzykiwały mu wodę, a potem odciągały ją. No i pewnego razu odciągnęły coś zielonego. Ja jako jedyna wiedziałam, co tam było. Była histeria, że jest jakiś nowy objaw, że coś się dzieję z jego organizmem. Ja się dalej nie przyznawałam i jak tylko miałam okazję to wstrzykiwałam mu coś. Wóz albo przewóz.

– Niesamowite. Nawet nie jestem próbować sobie wyobrazić, co musiałaś czuć.

– Nie próbuj. Naprawdę nikomu tego nie życzę. To był najgorszy okres w moim życiu. Okres takiego potwornego napięcia, takiego strachu oraz takiej ogromnej nadziei, że można było to w plasterki pokroić. To było namacalne.

– W jakim stanie teraz jest Twój syn?

– Maks dzisiaj jest w takim stanie, że mówi mama, uczy się chodzić, jest aktywny, bawi się. Oczywiście dalej jest bardzo głęboko niepełnosprawnym dzieckiem. On przez 6 lat terapii konopiami, w zasadzie dopiero zaczyna się rozwijać. On już ma skończone 11 lat. To jest chłopiec, który dzisiaj siedzi samodzielnie, bawi się zabawkami dla niemowląt, mówi mama i po swojemu sobie tam gaworzy i śpiewa. Jest intensywnie rehabilitowany i ja naprawdę głęboko wierzę, że przyjdzie moment kiedy on stanie na nogi i zrobi te pierwsze kroki samodzielnie. Zwłaszcza, że waży już 30 kilo, a mój kręgosłup jest w coraz gorszym stanie.

– Wierzę też, że tak się stanie, taki trud musi być wynagrodzony. Mówiłaś, że miał nawet kilkaset napadów dziennie. Ile ma teraz?

– Teraz ma kilka napadów, tyle tylko, że w roku. To jest ta różnica. Nam, żeby była jasność, nie udało się wyleczyć padaczki, ale przez te wszystkie lata mojej edukacji i pracy z konopiami, wiem, że konopie nie zawsze muszą wyleczyć. Często poprawiają komfort życia, stabilizują sytuację. Wracając do historii, bo to może interesować słuchaczy najbardziej. Jak to się stało, że zajęłam się konopiami, jak doszło do zmiany prawa. Ja w tamtym okresie nie bardzo mogłam zrozumieć, jak to jest, że trzeba prosić Ministerstwo Zdrowia o pozwolenie na ratowanie życia. Jak to jest, że mamy coś, co może być lekiem, nie tylko dla Maksa, ale dla wielu innych osób, a to jest nielegalne. Dla mnie to było kompletnie niezrozumiała sytuacja. Wtedy się udało nawiązać znowu kontakt z Wolnymi Konopiami i wtedy też dowiedziałam się, że to, że Andrzej Dołecki się do mnie nie odezwał było wynikiem tego, że utopił komórkę i stracił do mnie kontakt, bo my się nie znaliśmy wcześniej. Kilka miesięcy później, jak już byłam trochę okrzepnięta w sytuacji konopnej, zdobyłam więcej informacji, Maks już był stabilny i wyszliśmy ze szpitala, to postanowiłam, że tej wiedzy jest ciągle za mało, że ja nie jestem pewna tego wszystkiego i za dużo rzeczy robię po omacku. Postanowiłam tę wiedzę zdobyć organizując konferencję konopną. Pierwsza konferencja konopna, którą zorganizowałam odbyła się w Oławie 28 lutego 2015 roku. W tej konferencji mi pomogły Wolne Konopie. Wiedziałam, że na moje zaproszenie, jako Doroty Gudaniec, nikt nie przyjedzie, bo kim ja jestem. Ale ponieważ miałam już wtedy, trzy letnią, fundację powołaną na rzecz osób niepełnosprawnych, ona powstała z myślą o Maksie, to mogłam zorganizować konferencję pod szyldem tej właśnie fundacji. Konferencja odbyła się w ratuszu miejskim. To było też ciekawe, bo nasz burmistrz nie bardzo wiedział co ja robię. Jego mina była bezcenna jak otwierał konferencję konopną. Naprawdę była bezcenna. Tak się zaczęła historia. Ja wtedy postanowiłam, że skoro to prawo jest w tak idiotyczny sposób skonstruowane i przeszkadza ludziom żyć, przeszkadza ludziom w dochodzeniu do zdrowia, że mój mąż mógł pójść do więzienia na 15 lat za odbiór tej marihuany na autostradzie, to trzeba to prawo zmienić. Tak się zaczęła ta droga, walka o legalizację. Ja też nie miałam świadomości, że wcześniej inni ludzie próbowali legalizować marihuanę. Mnie ten temat po prostu nie interesował, byłam przekonana, że marihuana to po prosto skręt, jakaś używka. Dopiero przez pryzmat sytuacji Maksa, tego co doświadczyłam, zrozumiałam, że to jest dużo większy obszar. Chyba tak się stało, że po raz w pierwszy w historii Polski, historii tej walki o dostęp do marihuany, głos zabrała osoba, która nie była zainteresowana rekreacją, nie była zainteresowana czymkolwiek innym niż prawo do życia, do godności, do wyboru leczenia czy metod leczenia. Osoba, która się zbuntowała przeciwko procedurom, które są zwyczajnie nieludzkie, zdehumanizowane. Myślę, że to jest kluczowe dlaczego nam się udało zmienić prawo i to w dosyć spektakularny sposób. Niestety mało efektywnie.

– Jakie wpływowe osoby ci pomogły na tej drodze? Wspominałaś kiedyś, że Piotr Liroy Marzec ci pomagał.

– Takich osób było sporo. Okazało się, że temat jest bardzo interesujący dla wielu środowisk. Jedną z pierwszych osób, która się bardzo zainteresowała, jest bez wątpienia Piotr Liroy Marzec. On na przecierał szlaki do różnych osobistości. Też trzeba docenić rolę ministra zdrowia Marka Balickiego, on też wykonał ogromną pracę. Taką osobą znaną jest też śp. prof. Jerzy Vetulani. Dużo takich osób znanych w kręgach medialnych również nam pomagało, np. Piotr Pacewicz, który zrobił materiał „Zupa na maryśce”, którego jestem bohaterem, też bardzo pomógł przecierać szlaki. Z kręgu polityków pozytywną rolę odegrał Patryk Jaki. Dużą rolę odegrał też, niestety nieżyjący już, Tomek Kalita, który przez pryzmat swojej własnej choroby, swojej walki, przez to, że był znanym politykiem, też nagłośnił mocno temat. Ten sukces ma wielu ojców i wiele matek. Jest też cała rzesza cichych bohaterów, dlatego, że nie każdy miał w sobie pewną odwagę czy potrzebę pokazywania się medialnie. Dużo takich osób było. To na pewno nie jest sukces Doroty Gudaniec, bo często tak się o mnie mówi, matka medycznej marihuany. Ja tak zostałam nazwana, ale nie do końca lubię to określenie. To zabiera chwałę innym ludziom, a to jest nie w porządku. Ja sama bym nic nie zrobiła. To, że byłam najbardziej widoczna w tym wszystkich, to też wynika z moich cech charakteru, osobowości i niezgody na pewne działania.

– Mówiłaś o tym, że zaczęłaś podawać Maksowi konopie nikomu nie mówiąc. Ale konsultowałaś to z mężem czy znajomymi? Chciałbym spytać o podejście do sprawy twoich znajomych.

– Poczekaj Mateusz, bo tu trzeba uszczegółowić coś. Na samym początku był tylko mój mąż i najbliższa rodzina, oni byli jak najbardziej za. Kiedy lekarze nam odmówili legalnego podania, legalnego produktu, bo powiedzieli, że nie znają procedur, to ja w obliczu tego podjęłam samodzielną decyzję. To trochę inaczej. Natomiast później bardzo różnie było. Raczej moi znajomi byli za nami. Raczej ufali w mój zdrowy rozsądek. Myślę, że jeżeli mieli inne zdanie to nie mówili go głośno. Takie szersze kręgi, znajomi znajomych, to już było gorzej. Na pewno, gdyby hejt można było zważyć na kilogram, to ładne kilkaset ton zebrałam.

SŁUCHAJ LUB CZYTAJ TEŻ: #3 Podstawy stosowania leczniczych konopi – mgr Eryk Gontarz

– Jak oceniasz przyszłość konopi w Polsce? Dwa sondaże w tym roku mówią o tym, że Polacy są za przestaniem karania za konopie. Sama mówisz, żeby ten skręt był legalny. Więc jak oceniasz przyszłość samej medycznej marihuany, bo w wielu krajach jest refundowana, oraz tej zwykłej?

– Mogłabym odpowiedzieć na dwa sposoby. Pierwszy sposób czy nurt, to jest to, co podpowiada logika, co podpowiada humanitaryzm i chciałoby się powiedzieć, że los medycznej marihuany będzie coraz lepszy w Polsce, bo wzrasta świadomość, coraz więcej pacjentów z niej korzysta, coraz więcej lekarzy o niej wie. Wygląda na to, że wszystko idzie w dobrym kierunku. To jest jakby jeden nurt. Drugi nurt nie jest już taki kolorowy. To, że się zmienia odbiór społeczny, publiczny czy medyczny, jest pokłosiem tego, że robią to instytucje oddolne. Niestety ustawa została bardzo mocno pocięta przez obóz rządzący. W wyniku tego pocięcia zostały zupełnie pominięte kwestie edukacji, odpowiedzialności. Nie zostało uregulowanych mnóstwo, mnóstwo obszarów, które muszą zaistnieć, żeby przyszłość dla marihuany i dla pacjentów konopi była realna. Takie rzeczy jak szkolenie lekarzy, organizacje wydarzeń naukowych, to spoczywa na barkach moich oraz kilku innych osób zaangażowanych w ten proces. Jeżeli na to nałożymy jeszcze absolutny brak zainteresowania systemu w kwestiach uregulowania statutu konopi, dopuszczenia takich bardziej racjonalnych rozwiązań, jak uprawy narodowe czy produkcja przetworów konopnych w Polsce, no to rodzi się takie pytanie komu zależy na tym, żeby nie było dobrze. To jest to ciemne oblicze. Na logikę, na etykę, na zdrowy chłopski rozum konopie mogą stanowić dla nas bardzo dobre źródło wsparcia gospodarki, gigantycznie dobre źródło. Zwłaszcza w tych czasach, w których jesteśmy. Natomiast są jakieś siły, których ja nie potrafię zidentyfikować z imienia i nazwiska, które bardzo dbają, żeby nie było dobrze, żebyśmy dalej byli zaściankiem Europy, żeby wiele kwestii dalej było nieuregulowanych, żeby czarny rynek dalej hulał, żeby lekarze nie mieli zbyt dużej wiedzy, bo jeszcze wyleczą za dużo osób i co wtedy. To są dwa nurty, więc ja nie umiem ci odpowiedzieć. Mogę ci powiedzieć jak bym chciała, żeby było. Chciałabym, żeby było normalnie.

– Cała sytuacja doprowadziła cię do założenia Centrum Terapeutycznego Max Hemp. Tam zajmujecie się leczeniem konopiami, nie tylko CBD, ale i THC.

– Centrum powstało z potrzeby pacjentów i grupy lekarzy, którzy chcieli się dowiedzieć więcej, którzy chcieli używać konopi w leczeniu swoich pacjentów. Nigdy nie miała takich inklinacji, żeby wchodzić w biznesy konopne. My się czym innym zajmujemy jako firma, jako biznes. Od 20 lat prowadzimy biznes w branży informatycznej, więc my nie szukaliśmy pieniędzy, nie szukaliśmy kolejnego źródła dochodu. Natomiast szukaliśmy odpowiedzialności, szukaliśmy produktu, za którym stoi pełna odpowiedzialność, wiedza na temat tego co to jest, kto to robi, jak to robi. Wszystko dotyczyło bezpieczeństwa podania konopi własnemu synowi. Z tą myślą stworzyliśmy markę Max Hemp, a centrum stało się pewną kontynuacją. Był taki okres w moim życiu, kiedy mój dom był tramwajem po prostu, przechodnim. Jak na dworcu, ludzie wchodzili, wychodzili. Ludzie nie mieli do kogo się zwrócić jak ratować siebie, jak ratować bliskich, a słyszeli historię Maksa. Ja lubiłam zawsze pomagać ludziom i nadal lubię. Powstało centrum, bo trzeba było stworzyć lokalizację. Centrum też ma bardzo ciekawą historię, bo nie powstałoby, gdyby nie historia pacjenta, który nam w zapisie testamentalnym zapisał obiekt. Zapisał dotyczył tego, żeby spadkobiercy umożliwi mi stworzenie takiego miejsca, o którym marzyliśmy za życia tego pacjenta i oni umożliwi to. Tak powstało centrum terapeutyczne Max Hemp, w przepięknym XIX-wiecznym pałacu, w którym tej chwili jest już coś innego, bo idziemy do przodu i stworzyliśmy Dom Aktywnego Seniora Niezłe Ziółko. Dla osób, które nie boją się konopi, a chciałyby przeżyć jeszcze fajnie swoje życie, a nie być przykutymi do łóżka. Centrum mieści we Wrocławiu. Mamy grupę fantastycznych lekarzy, którzy mają pootwierane wszystkie klapki w mózgu, mają bardzo otwarte serca, chcą pacjentom pomagać. Realizujemy tę misję. Centrum też służy do tego, żeby edukować. My jesteśmy jednym chyba z poważniejszych edukatorów w Polsce, którzy organizują seminaria, szkolenia, konferencje narodowe. Mamy bardzo rozległą sieć kontaktów międzynarodowych w zakresie medycyny konopi i nauki konopnej. Sami uczestniczymy też w wielu wydarzeniach na całym świecie. Wyjątkowy rok 2020 i covid powstrzymał nas przed podróżami i wymianą doświadczeń na żywo, ale nie ustajemy w naszych wysiłkach. Stworzyliśmy też tytuł prasowy, kwartalnik poświęcony medycznej marihuanie w teorii i praktyce. Dużo robimy.

– Jak możesz ocenić wzrost lekarzy, którzy znają się na medycznej marihuanie, w porównaniu do tego co było kilka lat temu?

– Odnośnie tego co było kilka lat temu to jest kilkusetprocentowy wzrost. Kiedyś był tylko dr Bachański, więc już drugi lekarz byłby stuprocentowym wzrostem. Ale to tak śmiejemy się. Tych lekarzy ciągle przybywa. Rzeczywiście jest coraz więcej lekarzy otwartych na konopie. Natomiast ja to troszeczkę z innej strony postrzegam. Ja to szacuje na podstawie ilości lekarzy, którzy każą mnie do więzienia wsadzać. Jeszcze nie tak dawno na hasło konopie lekarze dostawali gęsiej skórki, piany na twarzy, a na moje nazwisko to już dostawali szału. Dzisiaj jest zupełnie odwrotnie. Ja nie jestem lekarzem, do mnie się przychodzi na konsultacje, jestem dyplomowanym zielarzem fitoterapeutą. Skończyłam studia w międzyczasie, żeby jasność była, i mam ten dyplom. Do mnie przychodzą pacjenci już ze skierowaniem od swoich lekarzy i coraz częściej słyszę, że lekarze sugerują takie rozwiązania jak konopie i kierują do nas albo do innych placówek, które się tym zajmują. To jest bardzo duży krok. Także zmienia się to, ale to jest jeszcze zbyt wolne. Uważam, że wszystko się zmieni kiedy medycyna konopna wejdzie do kanonu edukacji medyków. Nad tym też pracujemy, ponieważ stworzyliśmy program studiów podyplomowych, które miały ruszyć już w tym roku. Niestety z uwagi na COVID nie ruszyły, ale w przyszłym roku akademickim na pewno ruszą.

CZYTAJ TEŻ: Czym jest tetrahydrokannabinol (THC)?

– Na pewno patrzycie w przód, nic tylko pogratulować i trzymać kciuki za dalszy rozwój.

– Staram się do konopi podchodzić w sposób racjonalny. Bardzo uczulam słuchaczy czy osoby zainteresowane konopiami na ludzi, których ja nazywam akolitami konopnymi. Akolici konopni charakteryzują się tym, że uważają, że konopie są remedium i panaceum na wszystkie bolączki świata i najlepiej trzeba zaorać całą medycynę, zrezygnować ze wszystkich metod innych niż konopie. Tak nie wolno. To jest robienie konopiom krzywdy. Konopie, jak wszystko na świecie, mają swoje plusy i minusy. Same z siebie nigdy nikomu krzywdy nie zrobią. Natomiast pamiętajmy o tym, że jeżeli mówimy o kontekście medycznego zastosowania konopi, to mówimy o chorych ludziach, którzy często są poddawani wielu różnym terapiom, stosują wiele różnych leków. Może dojść do wielu, bardzo nieprzyjemnych sytuacji, jeżeli na szlaku metabolicznym spotkają się różne związki, które nie były ze sobą przewidziane w interakcji. Ja zawsze zachęcam do tego, że jak ktoś chce sięgnąć po konopie to niech to robi odpowiedzialnie i niech unika takich opowieści, że tylko konopie potrafią zbawić świat. To jest cudowna roślina, ale to jest roślina, której trzeba oddać pokłon i szacunek w każdy możliwy sposób. Szacunkiem wobec tej rośliny jest również respekt przed nią i przed jej możliwościami w zetknięciu się z ciężką farmakologią. Nie zrobimy sobie krzywdy, jeżeli będziemy podchodzić do konopi w racjonalny sposób, bez hurraoptymizmu, ale z szacunkiem i poszanowaniem do wielkich zasobów tej rośliny, które są cały czas przed nami odkrywane. My naprawdę z roku na rok dowiadujemy się coraz więcej o tej roślinie, o możliwościach, które za nią się kryją. Trzeba to robić odpowiedzialnie. Jeżeli taki przekaz do kogoś trafi, to ja już jestem szczęśliwa.

– Bardzo potrzebne i trafne słowa. Jako, że prowadzisz centrum medyczne, to na pewno wiesz jak wygląda sytuacja z dostępnością medykamentu, suszu konopnego w aptekach. Jest poprawa?

– Jest poprawa, bo z zamiast jednego dostawcy, mamy dwóch dostawców. Ja dalej nie uważam, żeby ta sytuacja była dobra. Po pierwsze nie jesteśmy w stanie zaspokoić potrzeb wszystkich pacjentów, dlatego że nie wszyscy pacjenci mają zaspokojone swoje potrzeby w zakresie recepty. Naprawdę niewielu lekarzy jeszcze potrafi receptę wypisać. Drugi aspekt to jest cena. Trzeci aspekt to jest bardzo mały zakres możliwości konopnych. Jeżeli porównamy sobie sytuację Polski, która już dzisiaj ma kilka produktów, dokładnie 5 produktów dostępnych na rynku, a sytuację Izraela, gdzie mamy 140 gatunków dostępnych, gdzie ta terapia naprawdę może być bardzo precyzyjnie prowadzona i bardzo zróżnicowana, to my jesteśmy bardzo daleko w tyle. Jedynym rozwiązaniem tej sytuacji jest regulacja prawna, pozwalająca na to, żeby konopie w Polsce rosły, pod polski niebem po prostu. Przynajmniej na polskiej ziemi, jeżeli to niebo będzie przysłonięte szklarnią. Wtedy się zwiększa dostępność, spadają koszta i ten rynek może wyglądać zupełnie inaczej. Dzisiaj, pomimo tego, że jest o niebo lepiej, w porównaniu do tego co było kilka lat temu, dalej jest to zaledwie zalążek tego, jak być powinno.

– Niestety małymi krokami się to buduje. Na szczęście się buduje, a nie stoi w miejscu. Dziękuję Ci serdecznie.

– Ja również dziękuję i przepraszam, że cię zagadałam.

– Było mi bardzo miło, fajnie się z tobą rozmawiałem. Tak jak się spodziewałem, dużo ciekawej wiedzy.

– Jeszcze na koniec chcę powiedzieć jedną rzecz. Moja babcia zawsze mówiła takie słowa: Dorota pamiętaj co dajesz, bo dajesz raz, a dostaniesz sto razy. Trzeba się dzielić tym co dobre i to do nas wraca. Wszystko co nas spotyka, cokolwiek by to było, czemuś służy. Też mówiła moja babcia, że najtrudniejsze zadania dostają najlepsi. Ja nie czuję się najlepsza, ale każdy kto dostaję jakieś trudne zadanie, dostaje je w takim zakresie, żeby jemu podołać.

– Tak jest, tak trzeba myśleć dokładnie. Najtrudniejsze zadania dostają najlepsi. Dziękuję Ci jeszcze raz.