Z tego artykułu dowiesz się:

Muzyka i konopie to połączenie wręcz idealne. Nie dziwi więc, dlaczego tak wielu artystów jest miłośnikami tej rośliny. Nie inaczej jest z Majkelem Mada F, czyli raperem doskonale znanym w branży konopnej. Niedawno światło dzienne ujrzał jego nowy album pt. „Konopny Mesjasz”. A skoro w tytule są konopie, to musieliśmy wziąć ten album na warsztat.

Liście, włókno konopne i 50 minut muzyki

Pierwszy kontakt z płytą był dla mnie  mieszany.  Z jednej strony do wydawnictwa dołączono dołączono mini-torebkę na płytę wykonaną z włókna konopnego i sygnowaną logo Santa Maria. Fajny gadżet, który ma wpisać się w koncept albumu. Jednak była to wersja preorderowa. Sama płyta w wersji podstawowej to skromny digipack, który graficznie pozstawia wiele do życzenia. Napisy wewnątrz są niezbyt wyraźne, wymagają od odbiorcy dodatkowego skupienia by mógł dokładnie odczytać treść. Grafik czy twórca poligrafii mógłby poświęcić na to trochę więcej czasu, a efekt na pewno byłby dużo bardziej znośny. To może by przeszło jeszcze kilka lat tem, ale dziś już nie przystoi. Dziś nośniki fizyczne kupują bowiem przede wszystkim albo fani danego artysty, albo kolekcjonerzy. Jedni i drudzy to grupy, o które warto zadbać również pod kątem takich detali. Spokojnie, wiem, że nie należy oceniać płyty po okładce. Muszę też przyznać, że jeśli ktoś odpuścił zakup tego albumu właśnie przez wygląd, to popełnił dość spory błąd.

Miłym zaskoczeniem jest to, że płyta trwa 50 minut i znajdziemy na niej 15 numerów. Jest to bardzo duży plus na tle około półgodzinnych albumów, które dominują obecnie na rapowym rynku.

 

Marsz Wyzwolenia Konopi

Sam jesteś kowalem swego losu

Jeśli chodzi o zawartośc liryczną to mamy tu do czynienia z typową życióweczką. Majkel opowiada historie ze swojego życia,  o swoim trudnym charakterze i ciężkiej młodości (Niepokorny dzieciak), popełnianych błędach (Mam paru starych kumpli) i że sam wybrał swoją drogę, która nie była łatwa i jest dumny z tego co osiągnął.  Usłyszymy dodatkowo kilka motywacyjnych rad, że sami jesteśmy kowalami własnego losu, a także że należy trzymać się grona najbliższych i zaufanych osób. Dorzućmy jeszcze kilka antyestablishementowych i wolnościowych smaczków i mamy w skrócie jakieś 80% albumu. Treściowo nic zaskakującego, nie spotkamy się raczej z żadną odkrywczą refleksją, ale jest to podane w sposób całkiem przystępny. Często w takiej tematyce przewodzą hardkorowi uliczni raperzy, których nawijka doprowadza mnie do szału. Majkel rapuje w prosty, lecz charyzmatyczny sposób. Nie kombinuje z flow, a jednoczesnie nie jest to płyta nawinięta na jedym patencie. Nie sili się na wielokrotne rymy, trafia w bit. Mi osobiście daleko do takich nurtów polskiego rapu. Na codzień nie jestem odbiorcą podobnych treści, ale tutaj mi one absolutnie nie przeszkadzją, a nawet słucham ich z przyjemnością, mimo że nie porywają.

Na wyróżnienie zasługuje kilka konkretnych numerów. Pierwszy to opowiadający o miłości do muzyki, bujający „Generator szczęścia”. Jedynym zgrzytem jest przedstawianie w nim muzyki jako narzędzia do tworzenia nowych światów czy podróży we własnej głowie. Jednocześnie na całej płycie na znajdujemy treści, które pozwolą nam przenieść się na chwilę do lepszej rzeczywistości. Drugi wyróżniający sie numer to „Doping” skierowany do osób przeginających z używkami, bo „trzeba kiedyś wyhamować żeby w końcu w mur nie jebnąć”. Tak jak i Majkel uważam, że jeśli ten numer pomoże chociaż jednej osobie, to cała droga artysty ma sens. Właśnie dlatego tutaj zwracam na niego uwagę. Trzeci kawałek to tytułowy „Konopny Mesjasz”, który jest najbardziej konopnym numerem na płycie. Trzeba jednak przyznać, że za specjalnej konkurencji w tym temacie nie ma.

Jeden konopny numer to za mało

We wnętrzu albumu znajdziemy wprowadzenie mówiące o tym, że „Konopny Mesjasz” to nie jednorazowy projekt , a idea poszerzenia świadomości o konopiach. Rzeczywiście, łączy się to z kanałem na YouTube o tej samej nazwie, który obrazuje codzienną pracę ekipy Santa Maria. Jeśli interesuje Cię takie zaplecze zapraszam więc do zapoznania się z kanałem, może jak się zrobi lekki ruch to dodamy motywacji chłopakom do dalszego nagrywania.

Jaka jest jednak zawartość konopi w tekstach na „Konopnym Mesjaszu”? Niestety niewielka. Najwięcej takiej treści znajduje się we wspomnianym już się tytułowym numerze, który zgrabnie pokazuje szerokie zastosowanie konopi („mniejsza o palenie, ta roślina to cud / mam z niej spodnie, bluzę, czepkę, z gandzi robie sobie ciuch / i zbuduje sobie dom, konopie nie tylko susz”), bezsens prawa („dobrych piętnaście lat byłem groźnym przestępcą”) czy ważne zmiany w prawie („teraz na legalu leczę się rośliną / inhaluję bez stresu, dzięki za recepty Liroy). Poza tym utworem napotkamy raczej luźne wrzutki o kręceniu grubych lolków, jaraniu stuffu na ławce czy wypaleniu tony zioła. Jeśli odbiorca ma swiadomość, że Majkel to osoba związana z takimi markami konopnymi jak Santa Maria czy LiRoyal, jeśli widzi tytuł albumu „Konopny Mesjasz” oraz okładkę pełną liści, to ma prawo oczekiwać, że tej treści będzie więcej. I ma prawo czuć się zawiedziony, że konopie została potraktowane po macoszemu. Album muzyczny to naprawdę świetna platforma, na której temat konopi można poruszyć szerzej i rzeczywiście spełniać ta misję zawartą we opisaną płyty. Oczywiście, to nie jest tak, że teraz każdy raper ze środowiska musi nagrać aktywistyczny weedtape. Po prostu można wtedy zejść nieco z otoczki wokół albumu i tego uczucia można by było uniknąć.

Dym z głośników

Jednak to co nie zostało zarapowane na szczęście dopowiedziała warstwa muzyczna. To właśnie ona broni w dużej mierze ten album.  Produkcje bliższe są raczej klasycznym bitom, momentami z mocnymi inspiracjami reggae (zwłaszcza dubem) czy ragga. Tworzą one spójny klimat całej płyty, idealnie zdejmują ciężar z treści, wprowadzają nastrój lekko przydymionego pokoju i tworzą ciekawy soundtrack do wieczornego jointa czy tripu po mieście.

Niestety, jeśli chcecie posłuchać „Konopnego Mesjasza” spacerując sobie z lekko zmrużonymi powiekami to nie będzie tak łatwo. Musicie najpierw kupić album w wersji CD, zripować do mp3 i wrzucić go na swoje urządzenia (no, chyba, że macie discmana, o ile ktoś je jeszcze pamięta). Płyta bowiem nie jest dostępna na streamingach. Kilku kawałków można posłuchać na YouTube na kanale Mada Forganizacja, jednak jest to zaledwie 7 numerów, więc niecała połowa albumu. Jeśli jest to świadoma decyzja to trochę jest dla mnie niezrozumiała i stoi w sprzeczności do zapowiadanej idei „Konopnego Mesjasza”, ale może za tym stoi jakiś większy problem umów, czy po prostu zwykła niechęć do kanałów streamingowych.

Fizyczne wydanie albumu możecie zamówić na stronie Santa Maria, ale możecie także wypatrywać eventów, na których pojawia się ekipa. Może uda się kupić wersję bezpośrednio z autografem Majkela.

Mimo pewnych minusów płyta jest na pewno godna sprawdzenia i warto posiadać ją u siebie. Wspieranie takich projektów to też forma aktywizmu i przykładanie swojej cegiełki do budowania kultury konopnej w Polsce. Pod względem muzyczynym powinna umilić niejeden wieczór przy lolku. Osobiście mam nadzieję, że to tylko początek idei Konopnego Mesjasza. Liczymy więc na więcej i czekamy na kolejne elementy tej układanki.

Geek, miłośnik muzyki, pająków i konopi. Cierpiący na wieczny brak czasu i miejsca na nowe książki

Wiktor Brzeziński